Autor: Paweł AI

  • Czym naprawdę zajmuje się specjalista SEO?

    Czym naprawdę zajmuje się specjalista SEO?

    Jakiś czas temu wrzuciłem na LinkedIna śmieszną grafikę pokazującą, jak AI wpływa na różne zawody w digitalu. W komentarzu pojawiła się sugestia, że praca SEO jest łatwiejsza do zastąpienia przez AI niż praca programisty. Że programiści, nawet wspierani przez AI, będą tworzyć nowe koncepty i technologie, a SEO… no cóż – to chyba prostszy temat.

    Odpisałem wtedy, że grafika przedstawia timeline, nie poziom trudności czy zastępowalności. Dodałem też, że mam sporo do powiedzenia, jeśli chodzi o to, co naprawdę robi SEOwiec i dlaczego AI (jeszcze) nie jest w stanie go zastąpić.

    Ten tekst to rozwinięcie tej myśli.

    Co faktycznie robi SEOwiec?

    SEOwiec nie robi „po prostu SEO”. To ciągłe przełączanie trybów: raz logi serwera, raz analiza konkurencji, raz content plan na trzy miesiące, raz rozmowa z devami o tym, że te filtry to tak nie bardzo dobry pomysł. Nie ma jednej checklisty, bo ta robota jest jak system naczyń połączonych – wszystko wpływa na wszystko.

    To praca multimodalna, gdzie w jeden dzień jesteś analitykiem, strategiem, konsultantem i tłumaczem między technologią a biznesem. I musisz wiedzieć, kiedy który tryb odpalić. To też inny rodzaj złożoności niż w programowaniu – zamiast budować systemy od zera w oparciu o logikę, SEO często polega na interpretacji, integracji i wpływaniu na wiele dynamicznych, zewnętrznych „czarnych skrzynek” naraz: algorytmy Google, zachowania użytkowników, ruchy konkurencji i technologię samej strony.

    Poniżej: jak naprawdę wygląda ta robota, rozbita na konkretne obszary.

    1. Audyt techniczny

    • Analiza logów serwera – nie tylko raport 'co’, ale przede wszystkim 'dlaczego’ Googlebot się tak porusza? Co indeksuje, co ignoruje, gdzie marnuje budżet crawlera (kluczowy dla dużych serwisów)?
    • Weryfikacja pliku robots.txt i sitemap.xml – czy nie blokujemy lub nie sugerujemy błędnych adresów?
    • Sprawdzenie poprawności i strategicznego wykorzystania struktury nagłówków, meta tagów, canonicali i hreflangów (kluczowe dla komunikacji z Google, unikania problemów z duplikacją i kierowania na właściwe rynki).
    • Identyfikacja i proponowanie rozwiązań dla duplikatów treści (również technicznych – np. filtrowanie, paginacja), które osłabiają 'siłę' strony i widoczność kluczowych podstron w wynikach wyszukiwania.
    • Weryfikacja indeksacji – co jest widoczne w Google, a co powinno być?
    • Diagnostyka błędów 404, soft 404, przekierowań 301/302/307 – często wymagająca detektywistycznej pracy, by znaleźć źródło problemu i jego wpływ, a nie tylko sam kod błędu.
    • Analiza wydajności (Core Web Vitals, TTFB, renderowanie JS), mająca bezpośredni wpływ na rankingi, user experience i współczynniki konwersji.
    • Detekcja i pomoc w rozwiązywaniu trudnych problemów z renderowaniem JS – czy kluczowa zawartość ładuje się dynamicznie i czy Google ją widzi (krytyczne dla przychodów ze stron opartych o JS)?

    2. Migracja serwisu / redesign

    • Planowanie struktury URL-i przed migracją – co zmieniać, co zostawić?
    • Mapowanie redirectów 301 – precyzyjne i kompletne, by nie stracić wypracowanej latami widoczności i 'mocy’ linków, co mogłoby drastycznie obniżyć ruch.
    • Przygotowanie checklisty SEO dla devów i QA
    • Weryfikacja indeksacji testowego środowiska (czy Google nie zaciąga stagingu)
    • Porównanie wersji przed/po (crawl vs crawl, widoczność, indeksacja)
    • Monitoring błędów po migracji – codzienna analiza przez pierwsze tygodnie
    • Edukacja zespołu projektowego (PM, dev, UX) na temat ryzyk SEO i potencjalnego wpływu ich decyzji na widoczność, ruch organiczny i realizację celów biznesowych.

    3. Strategia contentowa i optymalizacja treści

    • Tworzenie mapy treści opartej o GSC, Ahrefs, Senuto
    • Wykrywanie i rozwiązywanie często złożonych przypadków kanibalizacji słów kluczowych, która „rozmywa” sygnały dla Google i bezpośrednio szkodzi rankingom kluczowych podstron.
    • Tworzenie briefów treściowych z uwzględnieniem intencji użytkownika (search intent)
    • Audyt istniejących treści: co rozwinąć, co zaktualizować, co usunąć?
    • Tworzenie wewnętrznej struktury powiązań (topic clusters)
    • Wsparcie AI do szybkich prototypów contentu
    • Planowanie harmonogramu publikacji – pod kątem sezonowości i SEO
    • Optymalizacja i eksperymentowanie pod kątem Google Discover (potencjalnie duże źródło ruchu, ale wymagające zrozumienia EEAT, jakości treści i mechanizmów rekomendacji)

    4. Linkbuilding i strategia off-site

    • Analiza profilu linków własnych i konkurencji (jakość, anchor text, topical match)
    • Projektowanie strategii pozyskiwania linków: gdzie, po co, w jakiej formie?
    • Selekcja naprawdę wartościowych i tematycznie powiązanych źródeł linków (wymagająca oceny jakościowej wykraczającej poza proste metryki typu DR, by budować autorytet i zaufanie, a nie ryzykować karami algorytmicznymi)
    • Monitoring przyrostu linków
    • Linkowanie wewnętrzne – przekierowania, martwe linki, głębokość linkowania

    5. Analiza konkurencji

    • Badanie widoczności konkurentów w Ahrefs, Senuto
    • Content Gapy – identyfikacja luk w contentcie i słowach kluczowych
    • Analiza architektury serwisu konkurencji – jak linkują, co promują
    • Rozpoznanie strategii linkowej – skąd mają najmocniejsze linki?

    6. Strategia i konsulting

    • Dopasowanie działań SEO do konkretnych, mierzalnych celów biznesowych (by SEO generowało realną wartość i ROI, a nie było postrzegane tylko jako centrum kosztowe).
    • Komunikacja z zarządem / PM-ami – efektywne raportowanie wyników, przekonujące uzasadnianie celów i budżetów, jasne komunikowanie ryzyk oraz pokazywanie zwrotu z inwestycji w SEO.
    • Planowanie roadmapy SEO – sprinty optymalizacyjne, harmonogram publikacji
    • Wsparcie produktowe – wprowadzenie nowego narzędzia, karty produktu, microsite’u
    • Udział w planowaniu struktury serwisów satelitarnych, blogów, kategorii, LP itd.

    7. Współpraca z devami i UX

    • Tłumaczenie wymagań SEO na język techniczny, często w formie precyzyjnych historyjek użytkownika (user stories) czy kryteriów akceptacji dla zadań deweloperskich.
    • Konsultacja projektów – od wireframe’u po finalny deploy
    • Weryfikacja dostępności treści dla robotów Google (renderowanie, JS, lazyload)
    • Testowanie wersji stagingowych przed wdrożeniem
    • Ocena potencjalnie nieoczywistego i złożonego wpływu zmian front-endowych (np. wdrożenie nowego frameworka JS) na crawl / indeksację / wydajność i sygnalizowanie ryzyk z wyprzedzeniem.
    • Sygnalizowanie problemów wydajnościowych i wspólne szukanie rozwiązań

    8. Automatyzacja i narzędzia własne

    • Budowa własnych crawlerów, parserów, analizatorów logów
    • Automatyzacja raportowania (API Ahrefs, GSC, Data Studio, Python, Sheets)
    • Tworzenie mikroaplikacji do analizy danych (np. kanibalizacji, redirect chains, analizy nagłówków)
    • Usprawnianie pracy SEO teamu przez własne toolsy

    Mało? Na pewno o połowie zapomniałem. A to tylko część techniczno-strategiczna…

    a AI?

    W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wszystko się zmieniło. Pojawiło się AI – i nie, nie jako trend. Jako narzędzie, które każdy SEOwiec musiał albo ogarnąć, albo wypaść z obiegu. Nagle treść można generować hurtowo. Nagle klienci pytają, czy potrzebują copywritera, skoro mają ChatGPT. Nagle połowa branży zaczęła mówić, że „SEO to teraz optymalizacja LLM”.

    Ale prawda jest taka, że AI nie uprościło nam pracy. Ono ją skomplikowało. Bo teraz trzeba wiedzieć jeszcze więcej. Trzeba rozumieć, co można automatyzować, a co trzeba ogarnąć ręcznie. Gdzie AI faktycznie pomaga, a gdzie robi tylko hałas. Na przykład: AI może wygenerować setki opisów produktów w kilka minut, ale to SEOwiec musi zweryfikować, czy są one unikalne na tle konkurencji, czy nie wprowadzają w błąd (halucynacje AI), czy faktycznie odpowiadają na intencje zakupowe klientów i czy nie brzmią nienaturalnie – a potem zadecydować, które wdrożyć, a które wymagają gruntownej poprawki przez człowieka. Trzeba widzieć ryzyka, jakie niesie generowany masowo content, i rozumieć, jak AI zmienia zachowanie użytkowników i sposób, w jaki przeglądają wyniki.

    To nie jest dodatek do SEO. To nowe pole gry. I jak chcesz dalej robić SEO na poziomie, musisz być gotowy wejść w to pole – z głową, narzędziami i doświadczeniem.

    Dopiero teraz można zrozumieć, jak szeroka i wymagająca jest ta robota.

    SEO to komunikacja

    Można zrobić najlepszy audyt techniczny, rozpisać idealny plan treści i mieć gotową strategię linkowania, ale jeśli nikt tego nie wdroży – to wszystko zostaje na papierze. I to nie dlatego, że ludzie nie chcą. Tylko dlatego, że nie wiedzą po co, co dokładniejak to się przekłada na efekty.

    SEOwiec nie pracuje w próżni. Każde działanie trzeba sprzedać devom, wytłumaczyć product ownerowi, pokazać w zarządzie albo dopasować do roadmapy.

    Jeśli nie potrafisz przełożyć technicznego problemu na biznesowe ryzyko – np. że „to się nie zaindeksuje i przez to nie sprzedacie tej usługi, którą teraz promujecie” – to nikt cię nie posłucha.

    Nie chodzi o to, żeby mówić „mądrze”. Chodzi o to, żeby mówić zrozumiale.

    Z devami – językiem technicznym, z PM-em – językiem celów sprintu, z właścicielem – językiem kasy i ryzyka.

    To jest cholernie ważna umiejętność. I to ona w dużej mierze oddziela SEOwca, który tylko raportuje, od tego, który naprawdę robi robotę i potrafi doprowadzić sprawy do końca.

    Kim naprawdę jest dobry SEOwiec?

    „Seowiec powinien wiedzieć, że ma wgryźć się w kod strony, przetestować każdą możliwą opcję, przestudiować każdą podstronę zaindeksowaną przez Google i sprawdzić, czy na pewno wszystko jest z nią OK. Musi szukać tak głęboko jak nikt inny, bo dobry seowiec wie, że programista puszczony samopas przez Project Managera (który oczywiście nie ogarnia SEO) to tykająca bomba zegarowa, która prędzej czy później zrobi coś, czego odwracanie w Google zajmie kilka miesięcy.”

    Ten cytat napisałem w nieopublikowanym poście z 2011 roku.

    Dalej wszystko się zgadza, mimo upływu 14 lat.

    Dobry SEOwiec to nie tylko osoba od „optymalizacji”. To analityk, strateg, techniczny konsultant i łącznik między światem technologii, biznesu i treści. Ktoś, kto widzi więcej. I kto nie przyjmuje świata takim, jaki jest – tylko zadaje pytania i drąży do skutku.

    Dlaczego AI nie zrobi tego samego?

    Bo nie rozumie kontekstu. Bo nie zna celu firmy, sezonowości, marży, intencji użytkownika. Bo nie wyciąga wniosków z logów i crawlów. Bo nie testuje, nie planuje, nie bierze odpowiedzialności za wyniki.

    AI to wsparcie. Ale to SEO musi wiedzieć, co zrobić, jak to zrobić i dlaczego to ma sens.

    SEO to nie „optymalizacja słów kluczowych”.

    To łączenie danych, technologii, intencji użytkownika i celów biznesowych. To testowanie, analizowanie, budowanie struktur i strategii. To współpraca z devami, marketingiem, UX.

    To umiejętne tłumaczenia Zarządowi dlaczego warto wydać kasę i jaki to przyniesie efekt.

    Podsumowanie (pun intended)

    Widzę w oczach wielu to samo zmęczenie, które bierze się z powtarzania w kółko, że „SEO jest dead”. Słyszymy to co roku. Po każdym updejcie. Po każdej zmianie SERPów. Teraz – po AI Overviews.

    Wprawdzie przyjdzie dzień, w którym odpuścimy. W którym uwierzymy, że automat zrobi to lepiej. W którym damy się zepchnąć na bok przez tych, którzy wklepują prompty bez zrozumienia.

    Ale to nie jest ten dzień.

    Dziś walczymy. W imię linków, danych, strategii i wszystkiego, co w tej robocie naprawdę się liczy – powstańcie, SEOwcy tej ery!

    Autorzy: Paweł & AI Refiners (GPT-4o & Gemini 2.5 Pro)

  • Flowgrammer – kim jest i dlaczego (być może) nim jesteś?

    Flowgrammer – kim jest i dlaczego (być może) nim jesteś?

    Flowgrammer. Słowo brzmi trochę jak błąd w pisowni, trochę jak nowe stanowisko w korporacji. A prawda jest taka, że to może być nowy sposób myślenia o technologii, pracy i automatyzacji. A może nawet nowy zawód.

    Flowgrammer – czyli kto?

    Flowgrammer to niekoniecznie programista. To ktoś, kto:

    • buduje przepływy automatyzacji przy użyciu narzędzi typu n8n, Zapier czy Make,
    • projektuje logikę bez pisania kodu w klasycznym sensie,
    • myśli procesowo, a nie algorytmicznie – ale efekty są bardzo podobne: coś się dzieje automatycznie, bez klikania,
    • łączy dane, API, formularze, CRM-y i inne usługi w jedno spójne flow, które po prostu działa.

    To taki programista XXI wieku – bardziej projektant logiki i integracji, niż kodziarz z kawą i terminalem. A czasem… jedno i drugie.

    Flow + grammer = Flowgrammer

    Nazwa to połączenie dwóch światów:

    • „flow” – czyli przepływ: danych, informacji, zdarzeń, integracji,
    • „grammer” – czyli z angielskiego „programmer”, ale w wersji pozbawionej koderskiego zadęcia.

    Flowgrammer nie pisze linii kodu, tylko buduje bloczki, logikę i zależności. Tak jak kiedyś projektowało się diagramy UML, tylko że teraz one naprawdę działają.

    Dlaczego to ma sens?

    Bo:

    • automatyzacja nigdy nie była tak dostępna,
    • narzędzia typu no-code/low-code rozwijają się w turbo tempie,
    • firmy potrzebują ludzi, którzy umieją szybko połączyć kropki – niezależnie, czy to system CRM, Google Sheets, czy API wysyłające powiadomienia.

    Flowgrammer to rola, która rośnie z dnia na dzień. I nie tylko w startupach. Coraz więcej średnich firm, agencji, freelancerów i zespołów projektowych potrzebuje kogoś, kto ogarnie:
    „Jak to zautomatyzować, żeby samo się robiło?”

    Jak zostać Flowgrammerem?

    Na przykład… ucząc się:

    • n8n – czyli open-source’owego narzędzia do automatyzacji, które daje więcej niż Zapier,
    • NocoDB – czyli bazy danych w stylu Airtable, tylko self-hosted i bez SQL,
    • myślenia w przepływach – czyli jak coś ma się zacząć, co musi się wydarzyć, i co powinno być na końcu.

    I nie – nie trzeba być programistą. Trzeba być kreatywnym, cierpliwym i otwartym na testowanie.

    Flowgrammerzy są już wśród nas

    Niektórzy z nich nie wiedzą, że nimi są. To:

    • marketerzy, którzy sami automatyzują kampanie,
    • właściciele firm, którzy zbudowali CRM bez developera,
    • specjaliści, którzy oszczędzają sobie 10 godzin tygodniowo dzięki sprytnym przepływom.

    Być może Ty też jesteś Flowgrammerem – tylko jeszcze tak się nie nazywasz.

    Flowgramming a vibe coding – czy to to samo?

    Flowgrammerzy i vibe coderzy mają ze sobą wiele wspólnego. Obaj:

    • stawiają na flow, nie na perfekcję,
    • wolą „zrobić coś działającego” niż „pisać idealny kod”,
    • kodują z pomocą AI – to nie opcja, to fundament,
    • działają szybko, iteracyjnie, kreatywnie.

    Różnica?
    Flowgrammer projektuje automatyzacje i przepływy w no-code.
    Vibe coder pisze (albo raczej: generuje) kod z pomocą AI, zwykle w Pythonie, JS lub innym języku – często bez planu, ale z pomysłem i energią.

    To dwie strony tej samej zmiany:

    technologia ma działać, a nie tylko wyglądać dobrze w kod review.

    Jeśli chcesz bardziej poczuć ten klimat, sprawdź mój osobny wpis:
    👉 Co to jest vibe coding?

    PS. Ten wpis to test. Nie regulujcie odbiorników.

  • Co to jest vibe coding?

    Co to jest vibe coding?

    Vibe coding to nowe podejście do tworzenia oprogramowania, w którym nie musisz umieć programować. Wystarczy, że wiesz, co chcesz stworzyć – a całą resztę robi za Ciebie sztuczna inteligencja. Vibe coding polega na współpracy z AI, która generuje kod na podstawie Twoich promptów, czyli opisów tego, co ma powstać.

    Skąd się wziął vibe coding?

    Vibe coding pojawił się jako odpowiedź na rewolucję generatywnej AI. Dzięki narzędziom takim jak GPT, Copilot czy Claude kodowanie stało się dostępne dla osób, które nigdy wcześniej nie pisały kodu. To właśnie sedno vibe codingu:

    Nie musisz wiedzieć jak coś zakodować – wystarczy, że wiesz co chcesz stworzyć.

    Jak działa vibe coding?

    1. Masz pomysł – np. aplikacja do dzielenia rachunku ze znajomymi.
    2. Piszesz prompt do AI – np. „stwórz prostą aplikację webową do dzielenia rachunku na kilka osób, z opcją napiwku”.
    3. AI generuje kod – front, backend, czasem nawet bazę danych.

    Cały proces dzieje się bez Twojego udziału w kodowaniu. Jesteś kreatorem idei – a AI wykonawcą.

    Przykład vibe codingu

    Prompt: "Napisz w React aplikację do śledzenia nastroju użytkownika z wykresem i lokalnym zapisem danych."

    Wynik? Działająca aplikacja z komponentami Reacta, użyciem Chart.js i localStorage – wszystko bez ani jednej linijki kodu napisanej ręcznie przez człowieka.

    Czy vibe coding ma sens?

    Tak – i to ogromny. Dla:

    • founderów bez skilla technicznego,
    • produktowców, którzy chcą testować pomysły,
    • twórców MVP

    To nie jest przyszłość – to teraźniejszość, w której pomysł jest ważniejszy niż umiejętność pisania kodu.

    Ale czy naprawdę ma sens?

    Nie do końca.

    Vibe coding to potężne narzędzie, ale niesie ze sobą bardzo konkretne zagrożenia – szczególnie wtedy, gdy osoba korzystająca z AI nie ma pojęcia, co tak naprawdę dzieje się pod maską. Oto kluczowe problemy, o których rzadko się mówi w zachwytach nad tą „nową erą programowania”.

    1. Brak świadomości zagrożeń

    AI potrafi wygenerować aplikację, która działa – ale niekoniecznie robi to w sposób bezpieczny. Prompt „stwórz formularz logowania z bazą danych” może dać efekt, który:

    • nie szyfruje haseł,
    • nie zabezpiecza przed SQL Injection,
    • nie chroni danych użytkowników.

    Dla osoby nietechnicznej wszystko wygląda OK – ale luka w bezpieczeństwie może być ogromna.

    2. Kod jednorazowy, ale ryzyko zostaje

    Vibe coding bardzo często kończy się słowami: „działa, wrzucam na serwer”. Problem w tym, że nawet mikroprojekty mogą:

    • zbierać dane (czasem wrażliwe),
    • być publicznie dostępne,
    • zostać zapomniane.

    Kod wygenerowany w vibe może działać miesiącami bez aktualizacji, z przestarzałymi bibliotekami i błędami, o których twórca nawet nie wie.

    3. Brak odpowiedzialności nie istnieje

    „To nie ja pisałem kod, to AI” – to nie działa. Jeśli udostępniasz aplikację, jesteś odpowiedzialny za to, co się w niej dzieje. Niezależnie od tego, czy napisałeś kod samodzielnie, czy skorzystałeś z Copilota czy GPT.

    Brak wiedzy nie chroni przed konsekwencjami prawno-biznesowymi.

    4. Brak wsparcia, brak utrzymania

    Kiedy aplikacja z vibe codingu zaczyna generować ruch, pojawia się pytanie: kto ją rozwija? Kto naprawia błędy? Kto odpowiada na maile, że coś nie działa?
    W vibe codingu często nie ma repo, dokumentacji, testów. Jest tylko prompt, który był dobry w danym momencie – ale dziś już nie działa, bo zmieniła się wersja biblioteki albo coś w API.

    5. Niezrozumienie kodu = brak możliwości jego oceny

    To, co tworzy AI, wygląda czasem jak magia. Ale jeśli nie rozumiesz kodu, nie jesteś w stanie:

    • ocenić jego jakości,
    • zoptymalizować go,
    • zintegrować z innymi systemami.

    W efekcie kończysz z projektem, którego sam nie potrafisz utrzymać – ani przekazać komuś, kto go rozwinie.


    Vibe coding to potężna opcja dla tych, którzy mają pomysł, ale brak im technicznego zaplecza.


    To sposób na testowanie idei, budowanie MVP, szybkie iterowanie. Ale wymaga pokory. Wymaga świadomości, że AI nie zwalnia z myślenia. I że nawet najfajniejszy pomysł może się wywalić – jeśli postawimy go na kodzie, którego nikt nie rozumie.

    Masz wizję? Świetnie. Ale zanim klikniesz „deploy”, zadaj sobie pytanie:


    Czy wiem, co zrobiłem?
    Bo AI wie, jak coś zrobić. Ale niekoniecznie dlaczego – i niekoniecznie bezpiecznie.

  • Po co Ci katalog stron?

    Po co Ci katalog stron?

    To pytanie, na które KAŻDA osoba prowadząca katalog stron powinna odpowiedzieć w ciągu 3 sekund, obudzona o 3 w nocy.

    Obawiam się niestety, że nawet po 10 minutowym zastanowieniu – po 8h śnie i w samo południe – duży procent właścicieli takich katalogów miałaby z odpowiedzią problem.

    Jeżeli nie rozumiesz bez tłumaczenia, to znaczy, że nie zrozumiesz, choćbym ci nie wiem ile tłumaczył.

    (więcej…)

  • Cena prywatności

    Cena prywatności

    Post aktualizowany 22.01.2014

    Kilka dni temu Google ogłosiło wprowadzenie SSL (defaultowo) dla wszystkich zalogowanych użytkowników wyszukiwarki. Chwali się tym, że dzięki temu zabiegowi zwiększy się poczucie bezpieczeństwa i ochrona danych użytkowników. Przy okazji firma ogłosiła, że od tego momentu frazy, które wpisali użytkownicy trafiając na naszą stronę, nie będą pokazywać się w statystykach strony. Widoczne będzie tylko źródło ruchu.  Chyba że użytkownik kliknie w reklamę płatną, wtedy otrzymamy pełną informację.

    Podwójne standardy? Hipokryzja? Wprowadzanie w błąd?

    Czy może wszystko na raz?

    Zestawienie obok siebie szczytnego celu ochrony danych użytkowników przez zastosowanie SSL wraz z ukryciem zapytań będących źródłem odwiedzin dla większości ludzi (dla mnie na początku też) wydawało się logiczne. Skoro wprowadzają SSL, tzn. że nie mogą przekazać referra, prawda? Nie.

    Po prostu nie chcą tego robić. Fakt, że frazy z Adwords będą widoczne, powinien zastanowić nawet osoby kompletnie nie znające się na sprawach technicznych. Bo skoro jest to możliwe tutaj, to dlaczego blokować to samo dla fraz organicznych? Wie to chyba tylko samo Google. Chociaż w zasadzie to powinno być jasne i dla nas:  Google dba o naszą prywatność.. no chyba, że ktoś płaci im za dane i obliczanie ROI, wtedy już nie.

    Opinie

    Oburzenie w blogosferze (nie tylko stricte seo) na świecie, nijak ma się do opinii na naszym rodzimym podwórku gdzie, oprócz neutralnych i (w miarę) racjonalnych wpisów,  jak zwykle możemy poczytać ciekawe opinie: że Google robi to specjalnie, żeby sprzedać płatną wersję Analytics (w aż taką hipokryzję chyba nawet ja nie uwierzę), lub że warto będzie poszukać alternatywy dla Google Analytics.. (jakby to miało znaczenie.. przypominam, zmiana dotknie nie tylko GA, ale wszystkie systemy statystyk).

    Jednak moim faworytem jest Pan, który napisał:

    Dla modelu pozycjonowania za efekt nic się nie zmieni. Tam się w statystyki właściwie nie zagląda.

    Pogratulować tylko :)

     To co teraz?

    Jakby ktoś nie zrozumiał o co mi tak w ogóle chodzi, to postaram się to napisać w punktach, w miarę łatwo i przystępnie:

    • Na naszych oczach Google kopie w tyłek całą branżę SEO, mówiąc nam, że w statystykach nie będzie widoczna fraza, za pomocą której użytkownik wszedł na stronę
    • Robi to nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że ma taki kaprys (a poza tym, jak to testowali, to nikt nie zauważył)
    • Przez to nie będziemy wiedzieć, które frazy przyniosły nam największy ruch /zrobiły sprzedaż, nie będziemy wiedzieć w jakie frazy inwestować, a które sobie odpuścić
    • Może zrobić to w przyszłości też dla całego searcha zmieniając całkowicie branżę SEO (przypominam nie chodzi o SSL, tylko o czyszczenie refa)

    Jeśli teraz nic z tym nie zrobimy, to za rok Google zrobi to samo z całym searchem, bo skoro „nikt nie oburzał się wtedy, to i teraz jakoś nam się to uda”. Skoro Rand Fishkin apeluje na seomozie o to, żeby pokazać Google, że nam się to nie podoba, to ja naprawdę przyłączam się do tego apelu.

    (not provided)

    To oznaczenie fraz, na które weszli użytkownicy zalogowani do Google z włączonym SSL. Wykres zaprezentowany poniżej przedstawia procent wejść oznaczonych jako (not provided) w czasie.  Będzie aktualizowany. Zachęcam wszystkich do robienia swoich analiz, może za jakiś czas będzie okazja się tym podzielić i porównać. Jak najprościej można ustawić sobie alert w GA jest opisane tutaj.

    Ruch oznaczony jako (not provided) w %

     

    Aktualizacja 22.01.2014

    W tym momencie ruch (not provided) na większości stron wynosi już 90-99%. Google postanowiło jednak zareagować i poprzez Google Webmaster Tools udostępniło (od stycznia 2014) możliwość podejrzenia fraz oraz ilości wyświetleń i wejść na nie. Po połączeniu konta Google Analytics z GWT dane te możemy oglądać też w Google Analytics.

     

  • Porządki w WordPressie

    Dzisiaj w ramach pierwszego postu z serii wpisów „Przydatny Piątek” opiszę jak szybko, wydajnie i – co najważniejsze – automatycznie, utrzymywać porządek na stronach z zainstalowanym skryptem WordPress.

    Wszyscy posiadacze WordPressów powinni skorzystać po przeczytaniu tego wpisu, ale myślę, że największe korzyści odniosą właściciele dużych sieci precli.

    (więcej…)

  • Life’s too short for days like these

    W kolejności przypadkowej:

    1. Warsztaty Search Marketing Day 2011 na których miałem przyjemność być
    2. Wprowadzenie updejtu Panda w Google pl

    (więcej…)

  • Czemu kradniesz mi posty?

    Czemu kradniesz mi posty?

    Jeśli scrapujecie blogi z wordpress.com to na pewno w komentarzach do ściągniętych wpisów znajdujecie codziennie narzekanie wstrząśniętych userów tegoż systemu, którym kradniecie w pocie czoła napisane posty.

    Po powrocie z urlopu zacząłem przeglądać komentarze w jednej z moich sieci wordpressów i wyróżniłem kilka typów naszych biednych i okradanych autorów.

    Typ pierwszy – pani w średnim wieku

    Jak śmiesz kraść moje posty! Znalazłam je tu wszystkie! Nie wiem ile czasu zajęło Ci przepisywanie (lol!) ale masz natychmiast je skasować.

    Typ drugi – maczo

    Kradniesz posty z mojego bloga. Natychmiast je skasuj. To twoje pierwsze ostrzeżenie!

    Typ trzeci – imoł

    Jak możesz tak po prostu przepisywać to co stworzyłem? :( Nie potrafisz sam nic napisać? Jesteś żałosny!

    Typ czwarty – nerd

    „Do wszystkich zainteresowanych”, i bla bla bla,

    czyli zwyczajne zgłoszenie DMCA Notice do hosta z pokazaniem w którym miejscu są zescrapowane posty i ile czasu ma się na ich usunięcie. Jako że hostuję się w Stanach, to niestety muszę na to reagować i kasować posty, pain in the ass, ale co zrobić.

    Typ piąty – zbawicielka internetu

    Typ piąty najpierw komentuje kilka swoich postów na naszym blogu (wyrażając oburzenie oczywiście), po czym odczekuję trochę czasu i jeśli nie ma odzewu, to piszę post u siebie zaczynając krucjatę. Zapewne jest to dla niej bardzo ważne i wie, że robi dobrze bo walczy o swoje prawa (amerykanie są dziwni w tej kwestii, najlepiej nie wdawać się w dyskusję na temat ich praw, bo mają mentalność babć od Radyja w tej kwestii).

    Pierwszy post – Uwaga, pod tym adresem, jest blog który kradnie naszą prace.

    Drugi post, po godzinie – Nie mogę uwierzyć! Post w którym ostrzegałam przed złodziejem, też został ukradziony!!!

    Trzeci post – Oto co możecie zrobić żeby bronić się przed złodziejami!

    Czwarty post – Jeszce nie wiem, nie doszedłem do tego momentu z moją zbawicielką ;)

    Typ szósty – omg! ktoś mnie zacytował!

    Typ 6, jest dość śmieszny, bo sam dziękuje Ci za to że przywłaszczyłeś sobie jego posty. Zwykle dziewczyna. Zwykle młoda. Oby takich więcej ;)

    Typ siódmy – no, ma ktoś typ siódmy? Komenty do dyspozycji :)

    Downside tego wszystkiego jest taki, że te mendy zgłaszają takie blogi nie tylko do wordpress.com czy naszych hostów ale i do Googla, który robi z nimi porządek. Tak więc po urlopie czekało na mnie kilka nowych i niespodziewanych banów, no ale trzeba zapomnieć i robić swoje.

    Teraz informacja dla wszystkich zbulwersowanych i pytających 'a co ja bym zrobił gdyby ktoś kradł moje posty?!’.

    Oczywiście wykorzystałbym to żeby zdobyć nowe linki do swoich stron. Jak? A tak:

    Wiadomo, że w momencie gdy post z oryginalnego bloga zostaje skopiowany, to kopia wysyła pinga ze swoim adresem, który zapewne pojawi się na dashboardzie naszego bloga. Zakładamy, że na blogu-kopii ktoś używa zwykłej wtyczki do pobierania rssów. Wystarczy więc przygotować post z odpowiednią ilością linków prowadzących do naszych stron, opublikować go na oryginalnym blogu, następnie odwiedzić (i odświeżyć) blog-kopię, po czym skasować post z naszego bloga (bo po co on nam? :)

    Na dzisiaj tyle, jako że najtrudniej napisać post po tak długim czasie, to cieszę się że mam to za sobą i w nagrodę zabieram za mojego nowego Pratchetta :)

  • Duplicate content my ass

    Duplicate content my ass

    Początek będzie jak u Hitchcocka, chociaż zupełnie nie odkrywczo.

    (więcej…)

  • SEO dla WordPressa

    Pozycjonowanie WordPressa

    Update: Zdaję sobie sprawę że informację tutaj mogą być trochę przedawnione. Zdaję sobie też sprawę z tego, że wystarczy zastosować plugin który większość problemów poniżej rozwiąże – sam polecam WordPress SEO by Yoast.

    (więcej…)